Ten tekst ma za zadanie sprawdzić, jak przyjmie się moja twórczość, a
więc jest małą próbką. Nie jest to moje pierwsze fanfiction, więc wszelka
konstruktywna krytyka i opinie są mile widziane, za to pierwszy post, jaki
kiedykolwiek dodaję na jakimkolwiek blogu, więc w tym podpunkcie proszę o
wyrozumiałość ;-; Jest to też prolog opowiadania głównego.
Kruki
1.
-
Jak myślisz, co to było, Bawario? Pies?
-
Nie, Ludwiczku. - Dziewczynka pokręciła głową, potrząsając złotymi loczkami. -
To były kruki. Duże i czarne. Z wielkimi, wielkimi dziobami, tak, jak opowiadał
Prusy. I zjadły Pana Królika, jestem tego pewna.
2.
Przypomniała
to sobie.
Była
jeszcze małą dziewczynką. W ogrodzie mieszkał wtedy królik, miał norę pod
jednym z drzew. Dokarmiali go, znosząc koniczynę z łąk, a Ludwig podbierał
czasem warzywa z kuchni, dzięki czemu płochliwe zwierzątko niekiedy dawało na
siebie przez dłuższy czas popatrzeć lub nawet pozwalało się pogłaskać. Któregoś
razu jednak królik nie ruszył podsuniętego mu przez nich pożywienia przez kilka
dni, a po niezbyt długich poszukiwaniach znaleźli go we własnej osobie - z
rozprutym brzuchem, leżącego pod płotem. Zastanawiali się wtedy, co mogło mu
się stać, ponieważ pewnym było tylko to, że coś go zaatakowało. Evie
Eva, mam na imię Eva i nie wiem, co ze mną będzie.
przypomniała się w tamtym momencie
opowieść przyszywanego starszego brata o krukach, krążących nad polem bitwy i
zjadających martwych ludzi.
Duże i czarne.
Teraz ona też leżała na polu bitwy, na
czyichś trupach, wdychając zapach krwi, dymu i śmierci.
Teraz ona też była jedną z tysięcy,
którymi miały pożywić się kruki. Tak, jak Pan Królik.
Wszystko
zaczęło się tak, jak powinna zaczynać się typowa, piękna książka o walce o
wolność i niezależność. Awantura, zainicjowana przez Monachium, podchwycona
przez nią, w efekcie zakończona ucieczką i postanowieniem działania na własną
rękę poprzez poparcie pretensji Francji do hiszpańskiego tronu. Sprawy szły
gładko, przygotowania, zbrojenia, planowania, nawet pierwsze walki miały dla
nich zwycięski wynik. Idee były wielkie i piękne, światełko nadziei, że będzie
lepiej, że uzyskają niepodległość stawało się coraz jaśniejsze.
Dziwne, że teraz, gdy utraciła to
wszystko, praktycznie nic jej nie obchodziło. Chciała umrzeć. Zawiodła siebie,
zawiodła brata.
Złamała obietnicę, daną prawdopodobnie
jedynej osobie, którą obchodziło to, co się z nią stanie.
zjadły Pana Królika
Jej
umysł, zamiast twarzy biegających w bezładzie i w panice żołnierzy, zamiast
płonącego obozu, paradoksalnie przywołał obraz tamtego dnia, w którym znaleźli
Pana Królika. Przywołał obraz twarzy Ludwiga, na której obrzydzenie i szok
mieszało się z zaintrygowaniem. Przypomniało jej się też, że zakopał
wypatroszone zwierzę później. Sam. Kiedy myślał, że ona go nie widzi.
Jak myślisz, co to było, Bawario?
To były kruki
To głupota, to tylko moja głupota, Niemcy.
Przepraszam.
Tak,
to było to. Głupota. To jej własna, wynikająca z w istocie nieprzemyślanych
działań głupota była kamieniem węgielnym pod budowę tej wieży porażki. To, że
czekała teraz na śmierć, było winą tylko i wyłącznie jej samej. Tak samo, jak
fakt, że swoim obecnym stanem reprezentowała zupełnie odwrotny od tego, w
którym obiecała znaleźć się po rozwiązaniu walk.
Przepraszam, Ludwig.
To były kruki, z wielkimi, wielkimi dziobami
Poczuła, że coś zacisnęło pazury na rękawie jej biało - niebieskiego
mundurowego płaszcza. Nie podniosła głowy, nie otworzyła nawet oczu. Nie
musiała. Wiedziała dobrze, co to jest.
To były kruki. I zjadły Pana Królika, jestem tego pewna.
3.
- Eva... Mogę cię o coś prosić?
Spojrzała na
niego z konia, zaskoczona tym, że jeszcze się odezwał. Słyszała już
pokrzykiwania dowódców, formujących swoje chorągwie w ustalonym porządku, z
którymi mieszały się rżenia i parskania wierzchowców. Wiedziała, że zaraz
wszystko będzie gotowe do wymarszu, ale w jednej chwili straciło to jakoś
znaczenie.
- O ile tylko
będę w stanie to spełnić...
Ludwig zacisnął dłoń na grzywie jej konia, którego jeszcze przed
chwilą gładził po szyi.
- Chciałbym móc
widzieć cię całą i zdrową, jak to... To znaczy... - Uciekł wzrokiem gdzieś na
bok. - Po prostu obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Nie zrób nic
głupiego. Proszę.
W tamtej chwili wiatr zadął jeszcze mocniej, niż do tej pory. Niemal
zrzucił jej z głowy kapelusz, ale nie zdołał, na szczęście, unieść ze sobą
kolejnych słów, które zostały wypowiedziane.
- Ja... Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz