niedziela, 21 grudnia 2014

Kruki



Ten tekst ma za zadanie sprawdzić, jak przyjmie się moja twórczość, a więc jest małą próbką. Nie jest to moje pierwsze fanfiction, więc wszelka konstruktywna krytyka i opinie są mile widziane, za to pierwszy post, jaki kiedykolwiek dodaję na jakimkolwiek blogu, więc w tym podpunkcie proszę o wyrozumiałość ;-; Jest to też prolog opowiadania głównego.

                                                              ~*~

                                                             Kruki

                                                         

                                                                              1.

                - Jak myślisz, co to było, Bawario? Pies?
                - Nie, Ludwiczku. - Dziewczynka pokręciła głową, potrząsając złotymi loczkami. - To były kruki. Duże i czarne. Z wielkimi, wielkimi dziobami, tak, jak opowiadał Prusy. I zjadły Pana Królika, jestem tego pewna.

                                                                             2.

                Przypomniała to sobie.
                Była jeszcze małą dziewczynką. W ogrodzie mieszkał wtedy królik, miał norę pod jednym z drzew. Dokarmiali go, znosząc koniczynę z łąk, a Ludwig podbierał czasem warzywa z kuchni, dzięki czemu płochliwe zwierzątko niekiedy dawało na siebie przez dłuższy czas popatrzeć lub nawet pozwalało się pogłaskać. Któregoś razu jednak królik nie ruszył podsuniętego mu przez nich pożywienia przez kilka dni, a po niezbyt długich poszukiwaniach znaleźli go we własnej osobie - z rozprutym brzuchem, leżącego pod płotem. Zastanawiali się wtedy, co mogło mu się stać, ponieważ pewnym było tylko to, że coś go zaatakowało. Evie
Eva, mam na imię Eva i nie wiem, co ze mną będzie.
przypomniała się w tamtym momencie opowieść przyszywanego starszego brata o krukach, krążących nad polem bitwy i zjadających martwych ludzi.
Duże i czarne.
Teraz ona też leżała na polu bitwy, na czyichś trupach, wdychając zapach krwi, dymu i śmierci.
Teraz ona też była jedną z tysięcy, którymi miały pożywić się kruki. Tak, jak Pan Królik.
                Wszystko zaczęło się tak, jak powinna zaczynać się typowa, piękna książka o walce o wolność i niezależność. Awantura, zainicjowana przez Monachium, podchwycona przez nią, w efekcie zakończona ucieczką i postanowieniem działania na własną rękę poprzez poparcie pretensji Francji do hiszpańskiego tronu. Sprawy szły gładko, przygotowania, zbrojenia, planowania, nawet pierwsze walki miały dla nich zwycięski wynik. Idee były wielkie i piękne, światełko nadziei, że będzie lepiej, że uzyskają niepodległość stawało się coraz jaśniejsze.
Dziwne, że teraz, gdy utraciła to wszystko, praktycznie nic jej nie obchodziło. Chciała umrzeć. Zawiodła siebie, zawiodła brata.
Złamała obietnicę, daną prawdopodobnie jedynej osobie, którą obchodziło to, co się z nią stanie.
zjadły Pana Królika
                Jej umysł, zamiast twarzy biegających w bezładzie i w panice żołnierzy, zamiast płonącego obozu, paradoksalnie przywołał obraz tamtego dnia, w którym znaleźli Pana Królika. Przywołał obraz twarzy Ludwiga, na której obrzydzenie i szok mieszało się z zaintrygowaniem. Przypomniało jej się też, że zakopał wypatroszone zwierzę później. Sam. Kiedy myślał, że ona go nie widzi.
Jak myślisz, co to było, Bawario?
To były kruki
To głupota, to tylko moja głupota, Niemcy.
Przepraszam.
                Tak, to było to. Głupota. To jej własna, wynikająca z w istocie nieprzemyślanych działań głupota była kamieniem węgielnym pod budowę tej wieży porażki. To, że czekała teraz na śmierć, było winą tylko i wyłącznie jej samej. Tak samo, jak fakt, że swoim obecnym stanem reprezentowała zupełnie odwrotny od tego, w którym obiecała znaleźć się po rozwiązaniu walk.
Przepraszam, Ludwig.
To były kruki, z wielkimi, wielkimi dziobami
                Poczuła, że coś zacisnęło pazury na rękawie jej biało - niebieskiego mundurowego płaszcza. Nie podniosła głowy, nie otworzyła nawet oczu. Nie musiała. Wiedziała dobrze, co to jest.
To były kruki. I zjadły Pana Królika, jestem tego pewna.

                                                                             3.

                - Eva... Mogę cię o coś prosić?
                Spojrzała na niego z konia, zaskoczona tym, że jeszcze się odezwał. Słyszała już pokrzykiwania dowódców, formujących swoje chorągwie w ustalonym porządku, z którymi mieszały się rżenia i parskania wierzchowców. Wiedziała, że zaraz wszystko będzie gotowe do wymarszu, ale w jednej chwili straciło to jakoś znaczenie.
                - O ile tylko będę w stanie to spełnić...
Ludwig zacisnął dłoń na grzywie jej konia, którego jeszcze przed chwilą gładził po szyi.
                - Chciałbym móc widzieć cię całą i zdrową, jak to... To znaczy... - Uciekł wzrokiem gdzieś na bok. - Po prostu obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Nie zrób nic głupiego. Proszę.
W tamtej chwili wiatr zadął jeszcze mocniej, niż do tej pory. Niemal zrzucił jej z głowy kapelusz, ale nie zdołał, na szczęście, unieść ze sobą kolejnych słów, które zostały wypowiedziane.

                - Ja... Obiecuję. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz