piątek, 16 stycznia 2015

Niezapomniane - część druga

        Ło! A już myślałam, że nie doczekam się odzewu - a tu proszę. Bardzo mnie to podbudowało, nie powiem =3 Z tejże okazji wrzucam dalszą część pisadełka. Mam jeno dylemat, czy wrzucać dodatkowy rozdział i aktualnie to rozważam. W każdym razie - indżojcie, moi mili. 


            3.

        Trzymał w ręku wyjęty z koperty urzędowy dokument podpisany przez Amerykę. Data w prawym górnym rogu twierdziła, że został wydany dnia osiemnastego lipca 1945 roku. Tekst znajdował się tylko na połowie kartki, druga pozostawała pusta. Dopiero po przeczytaniu zapisu zorientował się, dlaczego.
                W pierwszym odruchu chciał odłożyć pióro, a ów dokument odsunąć jak najdalej od siebie. Opanował się jednak i zmusił do pisania.
"W imieniu Trzeciej Rzeszy Niemieckiej..."
                Odłożył jednak pióro, czując, że rana po postrzale postanowiła jednak nie dać mu do końca spokoju. Zdecydowanie, nie powinien jeszcze pracować, a przynajmniej nie pozwalać sobie na zbytnie emocje.
Problem polegał jednak na tym, że dokument, który trzymał w ręku, przywodził na myśl zbyt dużo świeżych jeszcze wspomnień.
"... na mocy warunków złożonej kapitulacji..."

                                                                                              4.
8.07.1945
                - Podpisz to.
                - Nie mogę.
                - Musisz. - Eva zrobiła ruch, jakby chciała zacisnąć zdrową dłoń w pięść, ale najwidoczniej w porę przypomniała sobie o trzymanym w niej piśmie. Zamiast tego przysiadła na brzegu łóżka. - To jest tylko dokument.
                - Jeżeli podpiszę ten "tylko dokument", to Rzesza oficjalnie przestanie istnieć. - Ludwig spróbował podnieść się na łokciu, ale popchnęła go z powrotem na poduszki, po czym pochyliła się tak, że niemal stykali się czubkami nosów.
                - Rzesza już nie istnieje - wyszeptała. - Kapitulacja to jedyne, co można zrobić i dobrze o tym wiesz, tylko boisz się przyznać do porażki.
                Nie zaprzeczył. Nie mógł, nie chciał wierzyć, że coś, co było dokładnie zaplanowane i misternie wprowadzane w życie przez taki okres czasu, nagle wali się i rozpada w kawałki. Perspektywy były wielkie. Wszystko było wielkie. Każdy szedł po trupach do jednego, wspólnego celu.
A mimo to wszystko upadło.
                Wiedział, oczywiście, że wojna wiąże się z ryzykiem, ale był niemal pewny, że się uda. Pomimo faktu, że zaledwie przed dwoma dniami przywleczono go tu na wpół martwego, wciąż nie dopuszczał do siebie wiadomości, że tak naprawdę wszystko skończone - nie chciał wierzyć, że Rzesza istnieje już tylko na papierze. Nie zwykł łatwo dawać za wygraną i teraz też nie miał zamiaru. Tego, że nie da rady o własnych siłach wstać z łóżka i ustać na nogach, choćby przez dokuczliwy ból nie mógł już ignorować, aczkolwiek usilnie próbował.
                - Musi być jakiś sposób. Wciąż możesz walczyć, sytuacja nie jest na tyle krytyczna, aby...
                - Nie, Ludwig - przerwała mu i wyprostowała się. - W tym sęk, że sytuacja właśnie jest krytyczna. A ja już nie wytrzymam tego dłużej. Zresztą, spójrz sam - to mówiąc, odwinęła opatrunek, zakrywający połowę jej twarzy i dopiero w tamtym momencie zrozumiał, dlaczego był niezbędny. To, co było pod nim, przypominało bardziej wizerunek topielca, a nie człowieka - twarz Evy była silnie opuchnięta, miejscami sinofioleteowa, niemal czarna, a białko jej prawego oka podeszło krwią na tyle, że nie reprezentowało już sobą naturalnej bieli.
                - To dostałam od Rosji - rzekła głucho, po czym podwinęła koszulę, jakby od niechcenia demonstrując grubą warstwę bandaży, przez którą przesiąkła już nieco krew. - A to od Ameryki.
                - Eva, proszę...
                - W porządku. - Opuściła koszulę i na powrót przysłoniła twarz opatrunkiem.
                - Przepraszam.
Milczała.
                - Niemcy... Ludwig! - Odezwała się nagle po dłuższej chwili, głosem złamanym i urywanym. - Jeżeli nie skapitulujemy, jeżeli się nie poddamy... Oni nas zabiją!
                - Eva...
                - Nie powiedziałam ci wcześniej, ale czekają na zewnątrz. Wzięłam od nich to - machnęła nagle aktem kapitulacji tak, że o mało nie wyleciał jej z ręki. Mówiła coraz szybciej. -Wzięłam od nich to, żeby móc samej do ciebie przyjść, inaczej rozmawiałbyś teraz z Rosją albo Ameryką! Musimy skapitulować, Niemcy, musimy! I tak już nic nie da się zrobić, tylko...
                - Uspokój się. - Ujął jej dłoń, poczuł, że cała się trzęsie. Przyciągnął ją do siebie delikatnie, zdrową ręką obejmując jej drżące łopatki. Mijały minuty, cisza trwała, a Eva, wtulona w jego ramię, zdawała się stopniowo odzyskiwać równowagę. Ludwig myślał. W tej sytuacji mógł podjąć tylko jedną decyzję. Czuł jej ciepło, słyszał bicie jej serca - nie wybaczyłby sobie, gdyby z jego winy coś jej się stało, tak samo, jak nie potrafiłby wyobrazić sobie jej braku. Nawet, jeżeli dzięki temu idea Trzeciej Rzeszy miałaby przetrwać.
                - Co z szefem?
                - Nie ma wyboru - odezwała się bezbarwnym szeptem tuż przy jego uchu.
Odsunął ją od siebie na tyle, aby móc na nią spojrzeć.
                - Podpiszemy kapitulację.
                Zdziwił się, jak łatwo te słowa przeszły mu przez gardło. Spodziewał się, że trudno będzie mu nawet pomyślećo czymś takim, a tu - ot, tyle. Spodziewał się, że będzie potrzebował długich dni na przemyślenie tego ruchu, a okazało się, że wystarczyło, aby spojrzał na Evę i zobaczył, że ona też ponosi konsekwencje wojny - czego wcześniej nie widział.
Dopiero teraz widział doskonale.
                Teraz dopiero zauważył jej rany. Dopiero teraz spojrzał jej w oczy i zobaczył, że jej również nie jest łatwo pogodzić się z upadkiem tak obiecującej idei, że ona też czuje ból. Że nie chce, aby to się tak skończyło - ale nie ma innego wyjścia.
                Pomogła mu usiąść i wręczyła pióro oraz akt kapitulacji, po czym, przysiadłszy znów na samym brzegu łóżka, odwróciła wzrok, patrząc gdzieś w kąt. Zmusił się do nie podążenia jej śladem i, wziąwszy podane mu pióro w lewą dłoń, w odpowiednim miejscu złożył niezbyt zgrabny podpis. W tamtym momencie zegar, stojący zapewne gdzieś na korytarzu, ze zgrzytem wybił godzinę jedenastą. Brzmiał nieco inaczej, niż ten, który stał w domu, więc zapewne dlatego zwrócił na siebie uwagę. Nie tylko jego zresztą - Eva podniosła nagle głowę i przeniosła spojrzenie na Ludwiga.
Bez słowa podał jej dokument.

Na korytarzu, gdzie cierpliwie czekali alianci, stary zegar pokazywał godzinę dwudziestą trzecią i minutę po, gdy drzwi od szpitalnej sali się otworzyły.



wtorek, 23 grudnia 2014

Niezapomniane - część pierwsza.

Postanowiłam poczęstować was jednym z moich opowiadań, ujmijmy to, archiwalnych, ponieważ leży ukończone od trzech miesięcy i nie bardzo jest co z nim zrobić. Indżojcie i pamiętajcie o pomachaniu mi w komentarzach, jeżeli oddaliście się przyjemności (lub nie) tej lektury ~




Niezapomniane

1.

Ciche kroki.
Ciepły półmrok.
Szczęk zamka w drzwiach i stłumiony, miękki odgłos upadającego na podłogę ubrania.
                Zgrzytają mosiężne kurki, a rury rozpoczynają swój cowieczorny koncert zawodzenia i szumów, z każdym westchnieniem wypuszczając z siebie potoki gorącej wody. Zanurza się w niej cała, po sam czubek głowy, a jej krótkie, jasne loki pod powierzchnią cieczy zamieniają się w złocistą aureolę. Po gładkiej, bladej twarzy o delikatnych rysach i łagodnym wyrazie, po poznaczonych bladoniebieskimi nitkami żyłek powiekach, przesuwają się rozmigotane refleksy, rzucane przez świecącą słabo lampę. Usta o pięknym, pełnym wykroju, zastygłe w wyrazie całkowitej niewinności, wypuszczają nagle bąbel powietrza i cała harmonia zapada się i wali, gdy Eva podnosi się do siadu, pozwalając wodzie spływać kaskadami po nagim ciele i ciężkich nagle włosach. Krople osiadają na jej rzęsach, brwiach, kapią z koniuszka niedużego nosa i spiczastej brody, a ona sama przymyka oczy i wdycha gorącą parę, rozkoszując się otaczającym ją ciepłem. Wstaje w końcu, z gracją właściwą młodej sarnie i zupełnym brakiem pośpiechu, a woda nie chce jej puścić - kurczowo trzyma się jej skóry, delikatnej, niczym porcelana - lecz w końcu, zwyciężona, spływa w dół.
                Wyciąga mokrą jeszcze dłoń i przeciera zaparowane lustro. Wydyma lekko usta i patrzy swojemu odbiciu w oczy, trochę przekornie, trochę z czułością i pobłażaniem - tak, jak zazwyczaj spoglądała na niego. Mijają sekundy, a ona wciąż stoi, nie wiadomo, czy zamyślona, czy po prostu zachwycona wyglądem swojego odbicia. Owija się w końcu ręcznikiem i, wciąż ociekając wodą, wychodzi na chłodny korytarz. Panujący w pomieszczeniu półmrok otula ją i zatrzymuje w sobie, a stare deski skrzypią przymilnie, gdy stawia na nich bose, pozostawiające jeszcze mokre ślady stopy.
Szczęk klamki.
Drzwi ustępują.
                Staje w progu, drżąca i pokryta gęsią skórką, lecz uśmiechnięta, a wraz z nią stoi miękka, ciepła cisza, spokój i przyjazny mrok. Pomimo tego, że blask bijący od paleniska rozświetla gabinet. Pomimo tego, że świat pogrąża się w coraz większym chaosie. Ona jest. Jest sobą, a to, co dzieje się poza tym miłym, ciepłym pomieszczeniem, na pozór nie ma na nią wpływu. Dla niego też - w tym momencie jest ona i tylko ona, nie istnieje nic innego. Miękko stąpając, podchodzi do niego i przysiada na brzegu dębowego biurka, jedną dłonią przytrzymując wciąż ręcznik, a drugą wyciągając ku niemu.
Dotyk delikatnej, gładkiej skóry.
Szept cichy, lecz dźwięczny, rozbrzmiewający, jak maleńkie, srebrne dzwoneczki.
Uśmiech. Ten, co zawsze i pomimo wszysto.
Chwila. Ułamek wieczności.
Ona - motyl, z ufnością przysiadający na wyciągniętej dłoni.
I - cisza. Mogłaby trwać wiecznie.
                Zegar zazgrzytał, z jękiem sprężyn i mechanizmów obwieszczając światu wybicie godziny dziesiątej tego wieczoru. Niby nic - robił to z sekundową dokładnością co godzinę, ale tym razem kurant nie rozdarł ciszy, lecz zabił ją. Brutalnie przywołał go do rzeczywistości, odpędził ciepło i półmrok, spłoszył motyla. A raczej, jak należałoby powiedzieć, jego wspomnienie. Jej wizerunek, jeszcze przed chwilą tchnący i żywy, wraz z pierwszym uderzeniem zegara rozprysnął się na tysiące srebrnych, mikroskopijnych kropelek pamięci.
                Ludwig odjął rękę od oczu, przez chwilę zawieszając wzrok na zamkniętych drzwiach, jakby spodziewał się, że wspomnienie Evy ożyje. Wiedział oczywiście, że to absurd, że nie powinien pozwalać sobie na chwile roztkliwiania się, zwłaszcza w swojej obecnej sytuacji. Wiedział, że powinien skupić się na pracy, której było nadto po ostatnich wydarzeniach.
Pomimo tego, wciąż nie mógł zapomnieć.
Nie chciał.
Po prostu najzwyczajniej w świecie za nią tęsknił.
                Wiedział też jednocześnie, iż pośrednio przyczynił się do tego, że musiała odejść, a to bolało nawet jeszcze bardziej, niż jej brak. Wojna, którą zapoczątkował, niemal ją zabiła. Zabrała ją, jej ciepło, uśmiech.
                Przestań, zrugał się w myślach, rozprostowując palce, zgrabiałe od zbyt długiego trzymania pióra. Przestań. Skup się na pracy, teraz są problemy z czym innym i na tym się skup, nie na Evie. Jej tu już nie ma. Przestań.
                Podpisał gotowy arkusz, złożył go i sięgnął po następny. Po paru sekundach mógł stwierdzić, że, jeżeli chciał skoncentrować się tylko i wyłącznie na pracy, popełnił kolosalny błąd.

                                                                                              2.
18.07.1945
                - Odmawiam.
                - Ja cię, Niemcy, nie pytałem ani o zdanie, ani o zgodę. - Ameryka złożył dokumenty i poprawił zsuwające się na czubek nosa okulary. - Podpisałeś kapitulację. Przegrałeś... Przegraliście tę wojnę.
                - Nie zgadzałem się na coś takiego.
                Ameryka uśmiechnął się tylko, a Rosja, niby to nieznacznie, stuknął o blat stołu czterdziestką czwórką. Ten dźwięk sprawił, że siedząca do tej pory cicho i ze spuszczoną głową Bawaria drgnęła, po czym, przytrzymując się ramienia Ludwiga, powstała z trudem, tak, aby każdy mógł ją widzieć - a wyglądała strasznie. Połowa jej twarzy była ukryta pod opatrunkiem, zaś wyzierająca spod niego skóra miała sinofioletowy odcień, gdzieniegdzie tylko zachowała dawną bladość. Widać było, że Eva chce się wyprostować całkowicie, lecz nie może - ból wyraźnie jej w tym przeszkadzał. Inni mogli się domyślać, lecz Ludwig dobrze wiedział, że pod elegancką, wojskową marynarką i zapiętą pod szyję bluzeczką znajduje się pokaźna warstwa bandaży.
                - Sam chciałeś wojny, Niemcy - rzekł Ameryka, a jego spojrzenie spoczęło na Evie. - I dostałeś ją. Teraz poniesiesz tego konsekwencje, a, jak wiesz, to zwycięzcy dyktują warunki. Czy tego chcesz, czy nie, twoje terytorium będzie podzielone, a Bawaria przechodzi pod moją protekcję.
                - Okupację, nie protekcję. - Głos Evy, choć wyraźnie drżący, tchnął chłodem.
                - Nazywajcie to, jak chcecie. Jak już powiedziałem, podpisaliście kapitulację i teraz musicie się dostosować. - To rzekłszy, obszedł stół dookoła, stanął obok Evy i wziął ją pod rękę takim gestem, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Jednocześnie Ludwig poczuł, jak palce Bawarii zaciskają się na jego ramieniu, poderwał się więc, lecz w tamtym momencie dała o sobie znać znać nie wygojona jeszcze rana po postrzale. Ostry ból, który niemal rozerwał mu klatkę piersiową, zmusił go do opadnięcia z powrotem na krzesło i ograniczył do posłania Ameryce lodowatego spojrzenia.
                - Sam widzisz, Niemcy. Jesteś ruiną. Nie możesz nic z obecnym stanem rzeczy zrobić.
                - Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka - dorzucił zza końca stołu Francja, po czym rozkaszlał się. Jego również - jak zresztą każdego - wojna nie oszczędziła.
                Ludwig milczał, patrząc gdzieś w bok. Nie śmiał podnieść wzroku, nie chcąc spojrzeć na Bawarię - czuł, że gdyby to się stało, straciłby resztki swojego opanowania.
                - Zgromadzenie uważam za zamknięte. - Głos Ameryki zmusił go do podniesienia głowy. Znów wstał, tym razem powoli. Spojrzał na Alfreda tak, jak miał w zwyczaju - chłodno i wyniośle, pomimo niezaprzeczalnego faktu odniesienia porażki. Później - zupełnie mimowolnie- przeniósł wzrok na Evę i coś w nim drgnęło. Miała dokładnie taki sam wyraz twarzy, co on, potrafił jednak bezbłędnie doczytać się żałości i rozpaczy w jej wzroku, skrzętnie ukrytych pod dumą.
                - Niemcy, wszystkie dokumenty otrzymasz listownie. Panno Krause, proszę zdjąć obrączkę i udać się za mną.
Evie, bladej już uprzednio, reszta krwi odpłynęła z twarzy. Wyglądała, jak trup.
                - Nie jestem panną - odezwała się głosem dźwięcznym i głośnym, chociaż wyraźnie drżącym. - I nie nazywam się Krause od przeszło siedemdziesięciu sześciu lat.
                - Pani małżeństwo w tej sytuacji jest unieważnione - ciągnął niewzruszenie Ameryka, nie puszczając jej ramienia, a Ludwig z trudem usiłował zachować opanowanie i nie rąbnąć go w twarz. Z każdą sekundą czuł jednak, że jego szanse na to maleją - patrzenie, jak ot tak, po prostu, zabierają Evę przekraczało jego możliwości.
                - Powtórzę raz jeszcze: Proszę więc zdjąć obrączkę.
                - Nie.
Szczęknęła odbezpieczana broń.
                - Panno Krause, apeluję do pani rozsądku.
                - Oddam się pod okupację. Przekażę USA wszystkie urzędy i prawa, ale do tego polecenia się nie dostosuję.
                Jak w zwolnionym tempie ujrzał Amerykę, przystawiającego lufę czterdziestki czwórki do potylicy Evy. Nie okazała zdziwienia, stała nieruchomo, schyliła tylko głowę tak, jakby chciała ułatwić rzecz swojemu oprawcy.
Tego widoku już nie zniósł.
                Podszedł do niej powoli i delikatnie ujął jej prawą dłoń. Podniosła nagłym ruchem głowę, wbijając w niego spojrzenie pełne niedowierzania, zaskoczenia i bólu. Jej wzrok był jeszcze gorszy do zniesienia niż to, co zamierzał właśnie zrobić, ale nie miał wyboru.
Wolał widzieć ją zrozpaczoną, niż martwą.
                - Przepraszam - szepnął po niemiecku, tak, aby tylko ona mogła go usłyszeć i zrozumieć, po czym delikatnie zsunął obrączkę z jej palca.
Mały - wielki ruch.
Koniec. Nie spodziewałby się nigdy, że tak to właśnie będzie wyglądać. I - że pozostawi po sobie taką pustkę.
                Zadrżała i zacisnęła usta, a on poczuł przez moment, że nie wytrzyma tej chwili dłużej. Patrzył na nią, nie pragnąc niczego innego, jak tylko porwać ją w ramiona i zatrzymać przy sobie, tak, aby nikt nie mógł zmusić jej do odejścia.
                Zamiast tgo pochylił tylko głowę i, podniósłszy jej dłoń do swoich ust, delikatnie pocałował jej grzbiet, chcąc jak najbardziej odwlec chwilę, w której będzie musiał ją puścić.
                - Rozsądny ruch, Niemcy - przerwał ciszę milczący dotąd Anglia. - Bardzo rozsądny, doprawdy. A teraz, proszę, skoro doszliśmy do, hm... porozumienia, wolałbym już móc opuścić tę salę.
                - Panno Krause, pozwoli pani.
                Dłoń Evy wysunęła się z jego uścisku. Stała przed nim, blada, wyniszczona, wciąż drżąca z emocji. Podniosła wzrok i już wiedział - zrozumiała. Wykonałą gest, jakby chciała otworzyć usta, czego już nie zdążyła jednak doprowadzić do skutku. Ameryka, wyraźnie zniecierpliwiony, wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni i, prowadząc Bawarię przed sobą, opuścił pomieszczenie.

Drzwi zamknęły się z trzaskiem, tak, jakby chciały dać mu do zrozumienia, że utracił ją bezpowrotnie.

niedziela, 21 grudnia 2014

Kruki



Ten tekst ma za zadanie sprawdzić, jak przyjmie się moja twórczość, a więc jest małą próbką. Nie jest to moje pierwsze fanfiction, więc wszelka konstruktywna krytyka i opinie są mile widziane, za to pierwszy post, jaki kiedykolwiek dodaję na jakimkolwiek blogu, więc w tym podpunkcie proszę o wyrozumiałość ;-; Jest to też prolog opowiadania głównego.

                                                              ~*~

                                                             Kruki

                                                         

                                                                              1.

                - Jak myślisz, co to było, Bawario? Pies?
                - Nie, Ludwiczku. - Dziewczynka pokręciła głową, potrząsając złotymi loczkami. - To były kruki. Duże i czarne. Z wielkimi, wielkimi dziobami, tak, jak opowiadał Prusy. I zjadły Pana Królika, jestem tego pewna.

                                                                             2.

                Przypomniała to sobie.
                Była jeszcze małą dziewczynką. W ogrodzie mieszkał wtedy królik, miał norę pod jednym z drzew. Dokarmiali go, znosząc koniczynę z łąk, a Ludwig podbierał czasem warzywa z kuchni, dzięki czemu płochliwe zwierzątko niekiedy dawało na siebie przez dłuższy czas popatrzeć lub nawet pozwalało się pogłaskać. Któregoś razu jednak królik nie ruszył podsuniętego mu przez nich pożywienia przez kilka dni, a po niezbyt długich poszukiwaniach znaleźli go we własnej osobie - z rozprutym brzuchem, leżącego pod płotem. Zastanawiali się wtedy, co mogło mu się stać, ponieważ pewnym było tylko to, że coś go zaatakowało. Evie
Eva, mam na imię Eva i nie wiem, co ze mną będzie.
przypomniała się w tamtym momencie opowieść przyszywanego starszego brata o krukach, krążących nad polem bitwy i zjadających martwych ludzi.
Duże i czarne.
Teraz ona też leżała na polu bitwy, na czyichś trupach, wdychając zapach krwi, dymu i śmierci.
Teraz ona też była jedną z tysięcy, którymi miały pożywić się kruki. Tak, jak Pan Królik.
                Wszystko zaczęło się tak, jak powinna zaczynać się typowa, piękna książka o walce o wolność i niezależność. Awantura, zainicjowana przez Monachium, podchwycona przez nią, w efekcie zakończona ucieczką i postanowieniem działania na własną rękę poprzez poparcie pretensji Francji do hiszpańskiego tronu. Sprawy szły gładko, przygotowania, zbrojenia, planowania, nawet pierwsze walki miały dla nich zwycięski wynik. Idee były wielkie i piękne, światełko nadziei, że będzie lepiej, że uzyskają niepodległość stawało się coraz jaśniejsze.
Dziwne, że teraz, gdy utraciła to wszystko, praktycznie nic jej nie obchodziło. Chciała umrzeć. Zawiodła siebie, zawiodła brata.
Złamała obietnicę, daną prawdopodobnie jedynej osobie, którą obchodziło to, co się z nią stanie.
zjadły Pana Królika
                Jej umysł, zamiast twarzy biegających w bezładzie i w panice żołnierzy, zamiast płonącego obozu, paradoksalnie przywołał obraz tamtego dnia, w którym znaleźli Pana Królika. Przywołał obraz twarzy Ludwiga, na której obrzydzenie i szok mieszało się z zaintrygowaniem. Przypomniało jej się też, że zakopał wypatroszone zwierzę później. Sam. Kiedy myślał, że ona go nie widzi.
Jak myślisz, co to było, Bawario?
To były kruki
To głupota, to tylko moja głupota, Niemcy.
Przepraszam.
                Tak, to było to. Głupota. To jej własna, wynikająca z w istocie nieprzemyślanych działań głupota była kamieniem węgielnym pod budowę tej wieży porażki. To, że czekała teraz na śmierć, było winą tylko i wyłącznie jej samej. Tak samo, jak fakt, że swoim obecnym stanem reprezentowała zupełnie odwrotny od tego, w którym obiecała znaleźć się po rozwiązaniu walk.
Przepraszam, Ludwig.
To były kruki, z wielkimi, wielkimi dziobami
                Poczuła, że coś zacisnęło pazury na rękawie jej biało - niebieskiego mundurowego płaszcza. Nie podniosła głowy, nie otworzyła nawet oczu. Nie musiała. Wiedziała dobrze, co to jest.
To były kruki. I zjadły Pana Królika, jestem tego pewna.

                                                                             3.

                - Eva... Mogę cię o coś prosić?
                Spojrzała na niego z konia, zaskoczona tym, że jeszcze się odezwał. Słyszała już pokrzykiwania dowódców, formujących swoje chorągwie w ustalonym porządku, z którymi mieszały się rżenia i parskania wierzchowców. Wiedziała, że zaraz wszystko będzie gotowe do wymarszu, ale w jednej chwili straciło to jakoś znaczenie.
                - O ile tylko będę w stanie to spełnić...
Ludwig zacisnął dłoń na grzywie jej konia, którego jeszcze przed chwilą gładził po szyi.
                - Chciałbym móc widzieć cię całą i zdrową, jak to... To znaczy... - Uciekł wzrokiem gdzieś na bok. - Po prostu obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Nie zrób nic głupiego. Proszę.
W tamtej chwili wiatr zadął jeszcze mocniej, niż do tej pory. Niemal zrzucił jej z głowy kapelusz, ale nie zdołał, na szczęście, unieść ze sobą kolejnych słów, które zostały wypowiedziane.

                - Ja... Obiecuję.